opowiadane

  • O MNIE
  • OPOWIADANIA
  • MOJE KSIĄŻKI
  • KONTAKT
✕

Szarości z odrobiną czerwieni

MOJE KSIĄŻKI, OPOWIADANIA

Szarości z odrobiną czerwieni

A.K. 13/10/2020

To była mała poczekalnia, około dziesięciu metrów kwadratowych. Pożółkłe ściany, plastikowy stolik zawalony mnóstwem kolorowych czasopism i olbrzymi piec kaflowy. Przypominał więziennego strażnika pilnującego, aby nikt nie uciekł przed wysłuchaniem diagnozy za drzwiami gabinetu.

Tydzień temu ostatecznie zdecydował, że uda się po poradę do fachowca. Początkowo nie przeszkadzała mu zmiana koloru skóry, włosów i moczu. Dla zabicia nudy, która od pewnego czasu coraz częściej wkradała się w jego życie, wyciągał farby z szuflady biurka i zamalowywał szare miejsca. Potrafił godzinami stać przed lustrem i malować dziwaczne wzory na ciele. Czasem odtwarzał naturalne kolory, innym razem używał odcieni upodabniających go do ogromnej papugi. Po zabawie w artystę wchodził do wanny i przez godzinę walczył z farbami za pomocą szczotki na długiej czerwonej rączce. Kilka lat temu dostał ją od matki z okazji Święta Pracy. Przedmioty, którymi go obdarowywała, nie należały do najpiękniejszych, dlatego po jej wyjściu trafiały do tekturowego pudła po telewizorze, a to z kolei do pawlacza zamykanego na małą kłódkę.

W czwartek dwa tygodnie temu, około godziny dwudziestej trzeciej, w trakcie oglądania w telewizji filmu produkcji amerykańskiej o przygodach nieustraszonej pary stróżów prawa, przypomniał sobie o szczotce. Od tego czasu prezent ten zajmował honorowe miejsce w łazience, obok rolki papieru toaletowego.

Pierwsze zmiany skórne pojawiły się w dniu, kiedy stracił pracę na stacji benzynowej. Kolejne zauważył, znalazłszy na stole kuchennym list pożegnalny od dziewczyny, w którym w dosyć brutalny sposób poinformowała go o swoim odejściu.

Od godziny tkwił w poczekalni. Oprócz niego był tam jeszcze starszy mężczyzna w niebieskie plamy oraz dwie kobiety. Jedna z nich miała na sobie pomarańczowy kombinezon i słomiany kapelusz z olbrzymim rondem zasłaniającym twarz. Skóra drugiej mieniła się jak bańka mydlana w promieniach słońca wpadających przez otwarte okno. Każdy ruch dziewczyny – bo to właściwie była jeszcze dziewczyna – sprawiał, że na jej nagim ciele pojawiał się kolejny odcień zieleni, fioletu, czerwieni lub różu. Cała trójka siedziała na niskiej drewnianej ławeczce.

Zza drzwi gabinetu dobiegło wołanie wzywające kolejnego pacjenta. Oczekujący podskoczyli i spojrzeli na siebie. Trzy osoby zajmujące jedyną ławeczkę zgodnie wstały i przekroczyły próg pokoju lekarskiego. Szary mężczyzna został sam w niewielkiej poczekalni. Bezmyślnie gapił się na wiszący na ścianie obraz z dwoma świętymi w przyjacielskim uścisku. Właśnie zastanawiał się nad ich imionami, kiedy i jego wezwano do lekarza.

Zaraz za drzwiami znalazł się w olbrzymim ogrodzie pełnym kwitnących jabłoni. Kołysane przez delikatny wiatr drzewa wyglądały jak morze, w którym zatonął statek wiozący kwiaty na zbiorowy ślub w jakimś indyjskim mieście. W powietrzu unosił się zapach przypraw stosowanych przez kucharzy w najlepszych włoskich restauracjach. Na niebie, niczym wycięte z kolorowego papieru, wisiały balony z koszami pełnymi owoców. Co jakiś czas któryś z powietrznych cudów pękał i na ziemię spadał deszcz malin, jagód i poziomek. Część owoców w powietrzu przeistaczała się w małe skrzydlate istoty, które stopniowo zniżały lot, by wreszcie delikatnie osiąść na gałęziach.

Szedł w kierunku wskazywanym przez wyryte na pniach strzałki. Minął stado lwów prowadzone przez pastuszka, któremu towarzyszył owczarek podhalański. Zwierzęta posłusznie wchodziły do obejścia, po czym wyciągały nie wiadomo skąd leżaki, nakładały czapki z daszkami i zaczynały się opalać. Tablica na płocie informowała, że lwy znajdują się pod ścisłą ochroną i należą do tak zwanej grupy zabytkowej, gdyż około dwóch tysięcy lat temu rozszarpały pierwszych chrześcijan. Przyspieszył kroku, przypomniawszy sobie, że kiedy miał sześć miesięcy, rodzice, nie pytając go o zdanie, zafundowali mu chrzest w kościele pod wezwaniem świętego Nepomucena.

Zauważył jeszcze stos żeber pod jednym z drzew, dwie małpy grające w karty na pieniądze, budkę z lodami pistacjowymi, słonia przyjmującego zakłady od kilku zajęcy odnośnie do daty końca świata i leżącego brzuchem do góry chomika, objedzonego jabłkami z drzewa rosnącego za wysokim ogrodzeniem. Zwierzątko na chwilę podniosło łepek i zawołało, że od stu lat bezskutecznie walczy o wygnanie, po czym przystąpiło do konsumpcji kolejnego owocu.

Zmęczony widokiem niecodziennych zjawisk mężczyzna usiadł na miękkiej trawie. Sekundę później tuż przed nim niczym spod ziemi wyrosło biurko. Za biurkiem siedział staruszek w brudnym kitlu przypominający rzeźnika, który przed chwilą dokonał masakry niewiniątek.

– Powód wizyty?
– Nie widać? Jestem szary.
– Adamie, co sto lat trafiasz do mnie z tymi samymi objawami. Ile razy mam ci tłumaczyć, że jesteś rezultatem nieudanego eksperymentu?
– Jaki Adamie? Mam na imię Dominik!
– Do tego dochodzą kłopoty z tożsamością. Widzę, że tym razem nie obejdzie się bez operacji.

Staruszek znikł. Mężczyzna, nie czekając na rozwój wydarzeń, zerwał się z krzesła i popędził przed siebie z nadzieją, że znajdzie wyjście. Słyszał swój ciężki oddech, równe bicie serca oraz głos, który kazał mu zamknąć oczy i zasnąć.

Śniło mu się, że mieszka w bloku na trzecim piętrze. Codziennie wstaje o siódmej rano, przygotowuje kawę, robi kanapki z dżemem jagodowym, jednorazową maszynką goli zarost, prasuje błękitną koszulę, wkłada garnitur i wychodzi. W drodze do pracy kupuje lokalny dziennik i sok porzeczkowy, a godzinę później doradza inwestorom w jednym z biur maklerskich.

– Myślę, że to życie przypadnie mu do gustu – usłyszał.
– Mam nadzieję, że nie straci kolorów tak szybko jak ostatnim razem. Tyle zachodu, aby się go pozbyć, a on wraca jak bumerang.
– Pamiętasz numer z jabłkiem?
– Tak, czasem nawet wpadam na tego biedaka, który sądzi, że go wygnam, jeśli zeżre wszystko, co rośnie na drzewie.
– Może czas powiedzieć mu, że to zwykła jabłoń?
– Ale masz pomysły! Chcesz, żebym stracił autorytet u gryzonia?
– A co u Ewy? Podobno całkiem dobrze sobie radzi, oczywiście nie licząc problemów z tym nieszczęśnikiem. Jak on miał na nazwisko? Chyba jakoś na „h”?
– Siedzi w Stanach. Przysyła kartki na święta.
– Szkoda, że pozwoliłeś jej odejść. Lubiłem na nią patrzeć. Zawsze uważałem, że jest twoim najlepszym dziełem.
– To ty chciałeś, żeby sama podejmowała decyzje. Pamiętam twój bzdurny wykład na temat wolnej woli. Trzy lata zawracałeś mi tym głowę.
– Patrz, wracając do Adama. Przypomnij mi, dlaczego jest szary.
– No właśnie, dlaczego?

Dwaj staruszkowie w brudnych fartuchach stali nad śpiącym mężczyzną, pokrywając jego skórę kolejnymi warstwami farby. Co kilka minut odkładali pędzle i popijali sok pomidorowy, którego krople wpadały także do lekko rozchylonych ust nieprzytomnego. Trójka asystentów – mężczyzna z niebieskimi plamami na twarzy, kobieta w pomarańczowym kombinezonie i dziewczyna o skórze utkanej z tęczy – biegała wokół stołu, sprawdzając, czy chirurdzy nie opuścili jakiegoś miejsca na ciele.

Otworzył gazetę na stronie poświęconej wczorajszym notowaniom giełdowym i prognozie na najbliższe dni. Studiując uważnie liczne tabele i wykresy, podniósł do ust kubek z kawą i pociągnął spory łyk. Ku swojemu zaskoczeniu poczuł smak pomidorów, których z niewyjaśnionych powodów nie cierpiał.

Opowiadanie ze zbioru „Klara i anioł” (PW Rzeczpospolita SA, 2007).

Previous Article

Ósma muza diabła

Next Article

Rozmowa na gałęzi jabłoni

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Latest Posts

Świąteczna potrawa

Świąteczna potrawa

Rozmowa na gałęzi jabłoni

Rozmowa na gałęzi jabłoni

Szarości z odrobiną czerwieni

Szarości z odrobiną czerwieni

ANNA KOZAK

MOJE KSIĄŻKI

Arba WordPress Theme by XstreamThemes.