opowiadane

  • O MNIE
  • OPOWIADANIA
  • MOJE KSIĄŻKI
  • KONTAKT
✕

Inna twarz Franka

OPOWIADANIA

Inna twarz Franka

A.K. 13/09/2020

Frank od miesiąca mieszkał w domu, który kilkanaście lat temu odziedziczył po swoich dziadkach. Właściwie nie był to dom, tylko niewielka, drewniana chałupina z dwoma izbami, malutką łazienką, toaletą i spiżarnią, na zewnątrz pokryta resztkami, odrapanej, niebieskiej farby. Prawdopodobnie jeszcze jego pradziadkowie, jak większość mieszkańców tej i wielu innych wsi, ulegli ówczesnej modzie, czyli wykorzystaniu bijącej po oczach ultramaryny do malowania ścian swoich domostw. Kolor niebieski nie wszystkim oczywiście musiał się podobać, ale miał jedną, niewątpliwie ogromną zaletę, nie lubiło go wszelkie robactwo. Dom niebieski to dom czysty, taki panował pogląd. Kto chciał uchodzić za światłego, tego się trzymał. Frank lubił kolor niebieski, dlatego nie zamierzał przemalowywać ścian, raczej myślał o ich odświeżeniu.

Jego chałupa znajdowała się na końcu wsi, tuż pod lasem, którego spora część też należała do niego. Frank, gdy był dzieckiem bardzo lubił spędzać tu czas. Jego rodzice przywozili go do dziadków tuż po zakończeniu roku szkolnego i odbierali ostatniego dnia wakacji. To tutaj też powstało nietypowe zdrobnienie jego imienia, nie żaden Franek, czy Franuś, lecz właśnie Frank. Jego dziadek uważał, że mężczyzną jest się niezależnie od wieku i to on wpadł na pomysł, jak z kilkulatka zrobić kogoś wzbudzającego szacunek, a nawet strach. Imię Franciszek otrzymane po drugim z dziadków, co nie wzbudziło ogólnego entuzjazmu, zwłaszcza wśród mieszkańców tej chałupy, dziadek sprytnie wyeliminował usuwając jego środkową część. Kilkulatka nie trzeba było długo przekonywać do tego, że Frank to zdecydowanie lepiej brzmiące imię. Tak, jak z niebieskim kolorem ścian, nie wszystkim się podobał, ale wszyscy docenili wtórne korzyści.

Skrócenie imienia, jeszcze nieoficjalne, okazało się zbawienne w dniu kiedy chłopak trafił do szkoły podstawowej. W jego klasie bowiem, oprócz niego, było jeszcze czterech Franciszków, których dziadkowie nie wpadli na podobny pomysł. Pierwszego września rodzice Franka udali się do urzędu stanu cywilnego i już formalnie zmienili imię swojemu jedynemu synowi. Na szczęście dziadek, po którym chłopak otrzymał imię, zmarł rok wcześniej, bo tylko on mógłby wnieść ewentualny sprzeciw, zwłaszcza, że z zawodu był adwokatem.

Frank, gdy ogłoszono stan epidemii, postanowił przeprowadzić się na jakiś czas do domu na wsi. Na szczęście, co kilka tygodni wpadał tu, aby posprzątać i uzupełnić zapasy, dlatego nie musiał się martwić, że przez najbliższe tygodnie czegokolwiek mu zabraknie. Miał wszystko, czego dorosły mężczyzna potrzebuje do życia, czyli próżniowo pakowane jedzenie i spory zapas whisky. Dzień przed wyjazdem z miasta kupił jeszcze kilka starych kryminałów w zaprzyjaźnionym antykwariacie. Frank bardzo lubił czytać, zwłaszcza o zbrodniach, dlatego jego mieszkanie było pełne tego typu literatury. Przez swoje zamiłowanie do krwawych czytadeł już kilka razy stracił możliwość bliższego poznania kobiet zapraszanych na kolację. Mimo przyjemnych zapachów unoszących się z kuchni i butelce bardzo dobrego i drogiego wina, dziewczyny szybko wychodziły, z reguły zaraz po zaznajomieniu się z tytułami lektur gospodarza.

Frank pracował jako detektyw. Książki traktował, jak element dodatkowego szkolenia. Uważał, że część z nich napisali psychopaci, którzy jeszcze nie zrealizowali swoich zbrodniczych zamiarów. Gdy pierwszy raz uśmierci się kogoś na kartach powieści, to każdy kolejny, już poza nimi, jest zdecydowanie łatwiejszy. Przecież autorzy musieli skądś czerpać swoje pomysły, dlaczego zatem nie z doświadczenia? Frank nie chwalił się tym, co robi w życiu zawodowym. Nie lubił opowiadać o szczegółach prowadzonych przez siebie śledztw, strzelaninach, obławach, czy identyfikowaniu zwłok. Z reguły przedstawiał się, jako współwłaściciel niewielkiej restauracji, co było zgodne z prawdą, ale tylko tą na papierze. W rzeczywistości knajpkę prowadził jego przyjaciel. Frank uważał jednak, że w oczach kobiet bycie restauratorem jest atrakcyjniejsze, niż detektywem, dlatego kilka lat temu zainwestował sporą kwotę w uruchomienie lokalu. Od lat obiecywał też sobie, że kupi kilka książek kucharskich do domowej biblioteki, ale zawsze, gdy wchodził do księgarni z takim zamiarem, jego plany spełzały na niczym. Wracał z kolejną pozycją z obszaru psychologii sądowej, profilowania kryminalnego lub swoim ulubionym czasopismem, które pokochał jeszcze w dzieciństwie, i które niewątpliwie miało ogromny wpływ na wybór zawodu detektywa. Wciąż w pamięci miał obraz rodziców, którzy godzinami potrafili czytać te same opowiadania kryminalne, felietony lub reportaże. Magazyn oczywiście przeznaczony był dla osób pełnoletnich, ale rodzice Franka uważali, że w wieku szkolnym nie jest ważne, co się czyta, lecz, że w ogóle się to robi.

Rodzice Franka zawsze czuli, że ich syn jest wyjątkowy, prawdopodobnie jak większość rodziców na całym świecie, ale ich wiara była poparta licznymi obserwacjami. Frank nigdy nie chorował, nie miewał gorączki, kaszlu, a nawet kataru. Nigdy nie złamał nawet jednej kości. Nie wiedział, co oznacza ból głowy, nawet po wypiciu kilku butelek taniego wina. Z jego rodzicami było inaczej, zwłaszcza w pewnym wieku. Z dnia na dzień zaczęli chorować i chwilę później, jedno po drugim, zmarli.

Frank od roku był zupełnie sam, nie licząc oczywiście przyjaciół, których mógł policzyć na palcach jednej ręki. Zawsze uważnie dobierał ludzi, którymi się otaczał. Jak to mówił jego ojciec, ilość rzadko idzie w parze z jakością. To była kolejna rzecz, którą Frank pamiętał z dzieciństwa, w którą mocno wierzył, i której się trzymał. Właśnie dlatego wizja spędzenia samotnie kilku tygodni na wsi zupełnie go nie przerażała. Nigdy nie lubił tłumów, bo jak powszechnie wiadomo, tam gdzie dużo ludzi, jeszcze więcej idiotów.

Frank przez ostatnie tygodnie całymi dniami naprawiał chałupę, która od lat dopominała się o remont. Po śmierci dziadków został jej jedynym właścicielem. Rodzice twierdzili, że i tak wszystko po nich odziedziczy, więc po co komplikować. Od razu zrzekli się prawa własności. Frank kochał to miejsce i wierzył, że kiedyś zamieszka tu na stałe.

Po zakończeniu odnawiania kuchni, doszedł do wniosku, że wreszcie może pomalować budynek z zewnątrz. Na miejscu miał wszystko oprócz farby, oczywiście w kolorze niebieskim. Postanowił pojechać do pobliskiego miasteczka, przy okazji uzupełniając kończące się już zapasy jedzenia i alkoholu. Miał nadzieję, że ogłoszony miesiąc temu przez ministra zdrowia stan epidemii nie został przedłużony. Tuż przed opuszczeniem mieszkania ostatni raz obejrzał wiadomości, w których informowano, że dobowa liczba zachorowań znacznie wzrosła i aktualnie wynosi 1,5 tysiąca.

W trakcie pobytu na wsi nie śledził tego, co działo się poza jego chałupą i kawałkiem lasu. Nie po to wyjechał z miasta i zostawił swoje wygodne mieszkanie, aby zajmować głowę liczbą zgonów i kolejnymi obostrzeniami. Owszem, słyszał o pomyśle wprowadzenia konieczności zasłaniania ust i nosa w miejscach publicznych oraz zamkniętych pomieszczeniach, ale nie sądził, że dojdzie do jego realizacji. Zasłonić można penisa i tyłek, ale z twarzą to już lekka przesada, zwłaszcza, iż uważał się za przystojnego mężczyznę. Nigdy nie chorował, więc dlaczego miałoby się to teraz zmienić. Nie wyjechał z powodu obawy o swoje zdrowie, lecz przez panującą panikę i olbrzymie kolejki w sklepach, które stopniowo zaczęto zamykać. Jego detektywistyczny nos podpowiadał mu jednak, że wszystko prawdopodobnie kilka dni temu wróciło już do normy. Dłuższy pobyt na wsi, niezależnie od epidemii, czy jej braku, i tak mu się należał.

Do miasteczka Frank miał około trzydziestu minut jazdy samochodem. Łatwiej było mu się dostać pokonując szutrową, leśną drogę, niż jadąc dookoła przez wieś. Ostatnio robił tam zakupy ponad rok temu. Z reguły wszystko, czego potrzebował w trakcie dni spędzanych tutaj, przywoził z domu. Nie pomyślał wcześniej, że tym razem przydałaby mu się specjalistyczna farba.

Miasteczko nie należało do szczególnie tętniących życiem. Wszystkie sklepy oraz zakłady usługowe znajdowały się wokół rynku, na środku którego stała niewielka fontanna z żabą plującą wodą. Po godzinie osiemnastej trudno było kogokolwiek już tutaj spotkać. Po przygotowaniu i zjedzeniu kolacji mieszkańcy oddawali się oglądaniu ulubionych programów telewizyjnych.

Frank dotarł do miasteczka około południa. Zaparkował swój terenowy samochód w jednej z wąskich uliczek i ruszył w stronę sklepu wielobranżowego, którego właściciel pamiętał jeszcze czasy sprzed wojny. Słoneczny i bezwietrzny dzień sprzyjał spacerom, dlatego wokół rynku i na pobliskim skwerku przebywało sporo osób. Frank początkowo nie zwracał na nich uwagi. Odzwyczaił się od widoku ludzkich twarzy. Od miesiąca widywał tylko swoją. Coś jednak cały czas nie dawało mu spokoju. Zatrzymał się przed wejściem do sklepu i uważnie rozejrzał. Jego wzrok przykuła postać młodej kobiety z dzieckiem. Początkowo myślał, że obydwoje mają na twarzach maseczki. To jednak nie to wzbudziło w nim niepokój, przecież słyszał o pomyśle zasłaniania ust i nosa, zanim wyjechał z miasta.

Spojrzał na pozostałe osoby, które, jak słusznie zauważył, też jemu się przyglądały. Ich twarze były nienaturalnie wykrzywione, wręcz zdeformowane. W miejscu, gdzie on miał nos i usta, oni mieli coś w rodzaju błony, która szczelnie przykrywała wszystko poniżej linii oczu. Szeptali coś między sobą i wskazywali go palcami, zwłaszcza dzieci. Do uszu Franka docierały strzępki ich rozmów, w których ciągle padało jedno słowo. Tak, był obcy. Najwidoczniej to widok jego twarzy był dla nich czymś dziwacznym. Na szczęście nikt nie wydawał się mieć złych zamiarów wobec niego.

Po chwili wzajemnej obserwacji ludzie wrócili do swoich zajęć, jakby Frank nagle zrobił się dla nich niewidoczny. Już nikt na niego nie patrzył, nie wytykał palcami, nie mówił nic na jego temat, jakby przestał dla nich istnieć. Frank, mimo wszystko, wszedł do sklepu, lecz zamiast do półki z farbami, podszedł do stoiska z gazetami. Zebrał wszystkie, po czym nie czekając, aż starszy właściciel wreszcie dojdzie z zaplecza do lady, zostawił na niej sporą kwotę i wyszedł.

Jeszcze nie rozumiał, co się stało, ale jego dociekliwość z pewnością pomoże mu w wyjaśnieniu tego, co widział dziś w miasteczku. Na początek przejrzy gazety, tam z pewnością znajdzie jakiś znaczący trop. Może wygląda, jak obcy, ale to nie zmienia faktu, że jest detektywem i to dobrym.

Previous Article

Klara i anioł

Next Article

Grupa wsparcia
  1. krytyk z bożej łaski pisze:
    15/09/2020 o 10:57

    Czyżby antycovidowcy mieli rację w kwestii szkodliwosci noszenia maseczek? 😉

    Odpowiedz
    1. A.K. pisze:
      15/09/2020 o 20:30

      Na to pytanie Frank nie zna odpowiedzi.

      Odpowiedz
  2. Łukasz Gryziecki pisze:
    16/09/2020 o 19:20

    Franki, przesiądź się z dżipa na motocykl enduro, jest szybszy w ciężkim terenie.

    Odpowiedz
    1. A.K. pisze:
      17/09/2020 o 15:33

      Kto wie?!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Latest Posts

O krowim placku i nie tylko

O krowim placku i nie tylko

Sąsiad spod dwójki

Sąsiad spod dwójki

Opowieść chłopięca

Opowieść chłopięca

ANNA KOZAK

MOJE KSIĄŻKI

Arba WordPress Theme by XstreamThemes.